Cześć jestem Gosia! Ośmieliłam się spełnić marzenia i pojechać w Himalaje, żeby zdobyć swój najwyższy szczyt i wygrać ze słabościami. W tej części dowiesz się, jak wyglądał dzień ataku szczytowego na Mera Peak 6 476 m n.p.m., jak pokonałam kryzys i na co mi to wszystko było.
Tu zacznij, jeśli teraz dołącz.
W dniu ataku szczytowego pogoda nas nie rozpieszczała. Odczuwalna temperatura wahała się od -25 do -32 stopni Celsjusza. Byłoby zdecydowanie cieplej gdyby nie silny wiatr i to że wychodzi się nocą. Przy takich temperaturach nie robi się postojów, nie ma możliwości odpoczynku. Trzeba cały czas powoli iść i się ruszać bo po chwili stania robi się kosmicznie zimno. Kilka razy podczas tej wędrówki przeszła mnie myśl w głowie „Co ja tu właściwie robię?”, ale szłam dalej krok za krokiem i nie odpuszczałam. Powtarzałam sobie, że to minie, że lada moment będziemy na szczycie.
Idąc wyobrażałam sobie, jak już jesteśmy w wiosce Khare i leżę sobie w śpiworze przy kozie i jest mi po prostu ciepło. Takie małe marzenie, które siedziało mi w głowie aż do momentu, gdy wyszło słońce. Po pojawieniu się pierwszych promieni zaczęło się robić dużo cieplej a widoczność na wszystkie szczyty dokoła wynagrodziła cały ten wysiłek. Na szczycie stanęłam 23 kwietnia o godzinie 7:45. Z góry obserwowałam takie szczyty jak: Cho Oyu 8188 m, Pumori 7161 m, Ama Dablam 6856 m, Nuptse 7861 m, Lhotse 8116 m czy EVEREST najwyższą górę świata 8848 m n.p.m. Tego widoku nie da się opisać. Jest po prostu niesamowity. Aż chce się tam stać i napawać nim godzinami. Coś pięknego!
To była moja pierwsza styczność z taką wysokością. Ogromna walka ze swoimi słabościami, wyczerpaniem organizmu, kosmicznym zimnem. Uczucie pokonania tego wszystkiego daje niesamowitą siłę. Człowiek ma wrażenie, że wszystko jest możliwe. Wystarczy szczypta odwagi by po to sięgnąć. Tak mało i tak dużo zarazem.
Po zdobyciu szczytu zaczęła się wędrówka na dół w stronę Lukli skąd zaczęła się cała przygoda. Jednak dla mnie nie był to koniec. Planując podróż do Nepalu postanowiłam, że zostanę tam trochę dłużej i zrobię kolejny trekking już sama. Mój pierwszy raz sam na sam z górami w dodatku z Himalajami. Sprawdzian czy sobie poradzę i jak zareaguje na to moja głowa.
Gdy nadszedł dzień rozstania się z moją ekipą z wyprawy w Lukli było mi bardzo dziwnie. Spędziliśmy ze sobą kilka tygodni. Czułam, że coś się kończy i było mi ogromnie smutno. Wiedziałam, że muszę ruszyć z miejsca i poczuć, że rozpoczyna się kolejna przygoda. Jak to w życiu bywa coś się kończy a coś zaczyna. Dlatego bez żadnego dnia restu zaczęłam po prostu iść przed siebie. A uśmiech z rozpoczęcia kolejnej przygody pojawił się na ustach bardzo szybko! :)
Mój organizm był już wtedy na wysokościach 2,5 tygodnia dzięki czemu nie musiałam robić książkowej aklimatyzacji w drodze na Everest Base Camp tylko codziennie szłam do góry. Ten trekking już był bardziej komercyjny, było sporo grup zorganizowanych i sporo ludzi. Osób idących solo bez przewodnika naliczyłam tylko kilka przez cały czas wędrówki. Na szlaku byłam przez to dość rozpoznawalna. Osoba, która idzie sama w dodatku cała w słonecznikach trochę rzuca się w oczy! :) Zostałam nazwana „Sunflower” i „Yellow Bird” z daleka było widać jaki jest mój ulubiony kolor :) Była to piękna wędrówka w otoczeniu najwyższych gór świata. Widoki wynagradzały każde zmęczenie. Plecak był dużo cięższy niż w przypadku wyprawy na Mera Peak bo jednak byłam zdana tylko na siebie. Nie miałam uczucia strachu, jedynie dreszczyk emocji przed nieznanym. Czułam, że cokolwiek się wydarzy poradzę sobie z tym. I tak było.
Do Everest Base Camp doszłam 5-tego dnia wędrówki. Sporo osób odradza się do miejsca przez to, że jest tak komercyjne i tłoczne. dokładnie, że każda osoba kochająca górę powinna się tam znaleźć. Zobaczenie na żywo niesamowitego lodowca Khumbu oraz miasteczko żółtych namiotów jest po prostu niesamowite. Poczucie, że jest tam tyle ludzi, którzy czerpią korzyści z ich pomysłów, które są inspiracją dla góry świata Mount Everest. Tego nie da się zrobić. Aby koniecznie zachować.
Po zdobyciu Everest Base Camp czekał mnie nocleg w Gorak Shep (najwyżej położona wioska przed EBC). I tam nastąpił gigantyczny kryzys. Czy można być smutnym w raju? Okazuje się, że tak. Byłam w pięknym miejscu a nie czułam w tym momencie kompletnie radości z tego. Na wysokościach przebywałam wtedy już ponad 3 tygodnie. Organizm był zmęczony, miał dość ciągłego zimna, dość ciągle tego samego jedzenia. Dochodziło do tego, że talerz z obiadem wciskałam w siebie 1,5 h marząc o normalnej pizzy i kotlecie mielonym. Do tego pogoda za oknem nie nastrajała zbyt pozytywnie. Spore opady śniegu, brak widoczności gór. Postanowiłam wtedy, że schodzę. Już nie na wariata, ale chłonąc widoki na maxa i odpoczywając po drodze.
W Namche Bazar zrobiłam sobie kilkudniowy odpoczynek. Poznałam tam grupę Polaków, którzy wybierali się na Everest. To był piękny czas wymiany doświadczeń, opowieści o górach i wzajemnego wsparcia. Chłopaki byli wtedy już w górach 5 tygodni ja już prawie 4 tygodnie. Mówili, że spadłam im z nieba, ale tak naprawdę to oni spadli mi. Nikt tak nie zrozumie kryzysu w górach jak osoba, która czuje dokładnie to samo. Dlatego uważam, że w góry wysokie wchodzi się bardziej głową niż nogami. Oczywiście sprawność fizyczna ma bardzo duże znaczenie, ale w momencie, gdy mamy tak dużo czasu na myślenie i bycie samemu ze sobą, nie rozwiązane sprawy i rzeczy, które nas męczą uderzają z podwójną siłą.
Pięć tygodni nepalskiej przygody zleciało bardzo szybko i trzeba było wracać do domu. Był to piękny czas pokonywania swoich słabości, spotkań z niesamowitymi ludźmi, cudownych widoków. Do Polski wróciłam z naładowanymi bateriami i energią jakiej nigdy wcześniej nie miałam :) I ze świadomością, że zawsze sobie poradzę. Ten wyjazd dał mi bardzo dużo siły. Mój pierwszy szczyt powyżej 6 tys. n.p.m, pierwszy samotny trekking, pierwsza tak długa podróż.
Nepal jest niesamowitym miejscem. Ludzie pomimo tego, że nie mają wiele, są szczęśliwy. Cieszą się z małych rzeczy, doceniają drobne rzeczy. Czasem mieć mniej znaczy mieć więcej.
Na pewno tam wrócę! Mam nadzieję, że nie jeden raz!
Życzę odwagi w realizowaniu celów i marzeń! Pamiętajcie, że życie jest za krótkie, żeby stać w miejscu i odkładać marzenia na później :) Bo jak nie teraz… to kiedy? :)
Góroholiczka, biegaczka i pasjonatka fotografii, która z miłości do gór przeniosła się z Gdańska na Podhale. Sukcesywnie do swojej kolekcji dokłada kolejne szczyty.
3.12.2024 ukazał się drugi odcinek podcastu Nessi Sportswear: Kolorowa strona sportu. To rozmowa z Justyną Garlacz-Sadowską: ambasadorką naszej marki, biegaczką, trenerką i pasjonatką natury.
Dowiedz się dlaczego odpowiednie przygotowanie się do treningu, szczególnie w chłodne dni, ma tak ogromne znaczenie dla organizamu biegacza.
Korzystaj z darów jesieni i wzbogać swoją dietę o cenne składniki odżywcze, które pomogą Ci w zdrowiu przetrwać sezon jesienno-zimowy.
Dowiedz się, co piszczy w nowej kolekcji i nad czym aktualnie pracujemy! Bądź na bieżąco z promocjami i informacjami z wnętrza firmy. Obiecujemy tylko najbardziej kolorowe newsy :)
Progres W. Izbicki, N. Sztandera, Ż. Adamus Spółka Jawna
Jana III Sobieskiego 16, 32-650 Kęty
Copyright © Nessi. All rights reserved.