Ludzie

100 km w 5 min… zaskakujący koniec historii

Tak, tak! Jestem już po maratonie i po tej wszechobecnej ostatnio w moim życiu setce, ale wszystko po kolei.

Redaktor Redaktor
  21.11.2018
5 minut
21.11.2018-1,5.jpg

Tak jak już pisałam w poprzednich artykułach, dla mnie najważniejszy był udział w maratonie. Tym razem to był Maraton Warszawski 30 września. Nie ukrywam, że przeżywałam wielki stres w związku ze startem. Czułam straszny ścisk w żołądku, bo chciałam wykręcić życiówkę, a moim marzeniem było złamanie 3 godz. Niestety, nie udało się. Już na 27. kilometrze, kiedy biegłam tempem ok. 4:15, czułam, że go nie utrzymam, dlatego postanowiłam zwolnić o 10-15 s na kilometrze. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że to była dobra decyzja, ponieważ tempo ok. 4:25 udało mi się utrzymać do samej mety. Nie miałam ściany

Wykręciłam czas 3:04:10, czyli 5 min lepszy od mojej życiówki! Ten rezultat dał mi 11. pozycję w open kobiet na 1374 kobiety klasyfikowane. Byłam też piątą Polką, z czego jestem bardzo dumna.

Po maratonie chwila oddechu i tylko jedna myśl: sześć tygodni do setki! Rozpisałam sobie plan na te ostatnie tygodnie, raz w tygodniu masaż, suplementy. Pierwszy tydzień treningów wyszedł nawet nieźle, ale nagle poczułam straszne zmęczenie, niechęć do biegania, wręcz wstręt. Nie było mi po drodze z bieganiem, więc ambitny plan stał się utopią. Przez te sześć tygodni po prostu biegałam od czasu do czasu, bardziej żeby nie przytyć, a nie po to, by przygotować się pod setkę.

Ale nadszedł w końcu sądny dzień. Przed startem zaśpiewaliśmy hymn państwowy. A potem… godzina zero wybiła. O siódmej rano trochę wiało, więc postanowiłam biec w bluzie i krótkich spodenkach. W tym momencie zazdrościłam wszystkim, którzy w tym momencie leżeli w ciepłym łóżku. Oczywiście przed biegiem wszystkie żele, galaretki, nawodnienie były poukładane na ławce. Plus kręcenia kilometrów na 400-metrowej bieżni jest taki, że nie musisz brać plecaka z jedzeniem i piciem Organizatorzy zaoferowali również pełny serwis, jeśli chodzi o jedzenie i picie.

Tak więc pierwsze 20 kilometrów przeszło jak po maśle. Założeniem było złamanie 10 godz. i bieg początkowo tempem 5:30. Tempo 5:25 jakoś nie dało się we znaki. Jednak nie minęło paręnaście minut i poczułam ból w podbrzuszu. Strasznie mi dokuczał. Pomyślałam, że niestety będę musiała zaliczyć kibelek. Ale dlaczego JA? Pod tym względem wszystko rano po przebudzeniu przebiegło pomyślnie. Wytrzymałam jeszcze jedno kółko i poleciałam do WC. Oczywiście pogardziłam toi toiem, bo brzydzę się okropnie, i poleciałam do budynku MOSiR-u. Poczułam ulgę! Ale myśl, że mam takie gówniane problemy w zasadzie na początku biegu, paraliżowała mnie. Wróciłam na bieżnię jak nowo narodzona, podkręciłam tempo do 4:55 i jakoś tak lekko mi się biegło Oczywiście w międzyczasie jadłam i piłam. Kolejny kryzys „podbrzuszny” przyszedł ok. 50. kilometra. Myślałam, że oszaleję. Na jednym z okrążeń zagadałam do jednego ze znajomych, żeby załatwił mi stoperan. Na kolejnym widziałam uśmiech na jego twarzy, gdy się zbliżałam. Pamiętam jego słowa: „Ratownik nie miał, ale przeszedłem się po ludziach, dali mi tę kapsułkę, zapewniając, że to stoperan, ale nie dam sobie ręki uciąć”. Nawet się nie zawahałam. Połknęłam i zapiłam, niech się dzieje wola nieba… Niestety, po kolejnym okrążeniu znów musiałam lecieć do WC, do mojej zaprzyjaźnionej już kabiny Śmieję się, gdy patrzę na wykres kilometrowy na endo. Dokładnie widać, na których kilometrach to się dzieje.

Znów poczułam ulgę i nadal utrzymywałam tempo ok. 5:00. Postanowiłam już nie jeść żeli, tylko zaufać bananom i coli, mieszance wybuchowej. Do 70. kilometra było jako tako. Mimo incydentów z toaletą prowadziłam wśród kobiet.

Znów nadszedł kryzys „podbrzuszny”. 76. kilometr i ja znów ganiam do mojej zaprzyjaźnionej kabiny. Po powrocie już nie było tak kolorowo. Wiadomo, że wojowniczka nie odpuści. Postanowiłam pić co drugie kółko i często jeść. Zazdrościłam w tym momencie tym biegaczom, którzy mieli swój support podający picie i jedzenie, bo w tym momencie każde zatrzymanie wiele mnie kosztowało.

To był moment, gdy już zaczęłam odliczać kilometry. Niestety, dłużyły się strasznie. Z bieżących wyników wiedziałam, że mam przewagę mniej więcej dwóch kilometrów nad drugą zawodniczką. Niby bezpieczny dystans, ale wszystko mogło się zdarzyć. Nie wiedziałam wtedy, czy dam radę utrzymać tempo. Pierwszy raz ogarniałam taki dystans. Ostatnie 20 kilometrów biegłam tempem ok. 5:20. Nachodziły mnie różnie zgubne myśli, ale naprawdę twardo walczyłam.

No i po 8 godzinach i 57 minutach przekroczyłam linię startu 250. raz.

ZROBIŁAM TO! Nie dochodziło do mnie, że pokonałam 100 kilometrów, a co dopiero, że zrobiłam to na szóstym miejscu wśród wszystkich uczestników i jako pierwsza kobieta.

Dla mnie to było niepojęte, że będę w stanie przebiec tej dystans na odcinku 400 metrów i nie wiem, czy zrobiłabym to, gdyby nie wsparcie przyjaciół, którzy dotarli do Rudy Śląskiej, żeby kibicować. I gdyby nie te miłe słowa innych biegaczy, którzy też zmagali się z tym dystansem i którym było równie trudno. Przed biegiem otrzymałam wiele ciepłych słów, które mnie tylko podbudowały.

Nie wiem jeszcze, czy będę kontynuować przygodę z ultra, ale w sumie czemu nie… Na wiosnę jest bieg 12-godzinny. Kto wie, czy nie spróbuję.

Wyciągnęłam parę wniosków z tej mojej przygody. Wiadomo, trzeba mieć kilometry w nogach. Trzeba mieć zryty beret, żeby sobie taką krzywdę robić. Najważniejsze jest jednak wsparcie przyjaciół. To naprawdę dodaje powera! A następnym razem chyba nie pogardziłabym suportem. No i na pewno zaopatrzę się w stoperan.

Redaktor

Redaktor

Tworzymy artykuły, które pomogą Ci w osiąganiu kolejnych sportowych celów.

Może Ci się spodobać:

Jak wygląda trening HIIT? Oto przykłady ćwiczeń!
Porady

Jak wygląda trening HIIT? Oto przykłady ćwiczeń!

Poznaj trening HIIT! Jego zalety oraz przykłady ćwiczeń, które możesz wykonać w domu bez dodatkowego sprzętu znajdziesz w poniższym artykule.

Pobiegajmy na Islandii!
Ludzie

Pobiegajmy na Islandii!

Cześć! Nazywam się Agnieszka i kilka lat temu rzuciłam świetną posadę w banku i wyruszyłam do Islandii, by odnaleźć siebie. Nie wiedziałam, co będę robić. Myślałam, że po pół roku wrócę. To się jednak nie wydarzyło. Przeczytaj moją historię i sprawdź, czy na Islandii da się biegać bez rękawiczek.

Wings for Life 2024. Podsumowanie
News

Wings for Life 2024. Podsumowanie

Kolorowa Drużyna na Wings for Life 2024! Ramię w ramię biegliśmy dla tych, którzy nie mogą. Przeczytaj, ile dobrego zrobiliśmy w ramach tegorocznej edycji największego na świecie biegu!

Zapisz się do newslettera

Dowiedz się, co piszczy w nowej kolekcji i nad czym aktualnie pracujemy! Bądź na bieżąco z promocjami i informacjami z wnętrza firmy. Obiecujemy tylko najbardziej kolorowe newsy :)

Kontakt

Progres W. Izbicki, N. Sztandera, Ż. Adamus Spółka Jawna
Jana III Sobieskiego 16, 32-650 Kęty

Copyright © Nessi. All rights reserved.