Trener biegaczy, trener chodziarza Adriana Błockiego, biegacz, miłośnik natury, wędkowania i coca-coli, redaktor portalu Trening Biegacza, którego teksty rozśmieszają do łez. Dlaczego podopieczni nazywają go Diobłem? Skąd wzięła się jego sława jako znachora? Zapraszamy na wywiad z Pawłem Grzonką.
Tak się dzieje, jak ktoś ma w życiu sielankę, a potem posmakuje treningu przeznaczonego dla biegaczy. To boli.
Całe życie jestem związany ze sportem. Zawsze byłem zafiksowany na punkcie aktywności, choć do fanatyków biegania, którzy żyją według tabel i rozpisek, zdecydowanie nie należę. W szkole nazywano mnie człowiekiem orkiestrą. Bieganie, sztafeta, koszykówka, piłka nożna – byłem sprawny i brałem udział we wszystkich szkolnych rozgrywkach. No ale tak to jest jak dzieciństwo spędza się na trzepaku, a ranki zaczyna od bójek z bratem (śmiech).
Pałeczkę do trenowania przekazał mi mój trener. Fajnie jest patrzeć, jak komuś udaje się osiągnąć dobry wynik po Twoich wskazówkach. To daje dużo satysfakcji.
Dla mnie to żadna kariera, po prostu przygoda. O tym, że trener był dobry czy bardzo dobry mogą powiedzieć sportowcy na jego pogrzebie. Mi wystarczyłaby ocena dobry (śmiech).
Moje trenowanie to bardziej taki coaching, bez parcia, bez dramatów. Wiadomo, jak trzeba to opierdzielę, ale aktywność ma być po prostu przyjemnością. Zresztą z 99% osób, które się do mnie zgłaszają, trenuje się naprawdę super. Tylko z nielicznymi przypadkami nie ma sensu pracować, bo wydaje im się, że i tak wiedzą najlepiej i chcą po prostu potwierdzić, że plan, który obrali, jest dobry. To tak jakby wezwać hydraulika, a potem zrobić wszystko za niego, bo i tak wie się lepiej. Bez sensu.
Są też ludzie ze słomianym zapałem, którzy próbują robić sto rzeczy naraz. Napalają się na bicie rekordu świata w biegach, ale za tydzień, gdy emocje już opadną, biją rekordy w jedzeniu pączków, a kiedy przychodzi lato – w pływaniu.
Jeden trening w tygodniu do porzygu, reszta to impreza (śmiech). A mówiąc serio: tam gdzie trzeba coś poprawić, gdzie trzeba się naprawdę zmęczyć, przycisnąć – mówię po prostu, że trzeba przepalić płuca na treningu. Reszta może być połączona z liczeniem drzew. Najważniejsza jest różnorodność i to, żeby bieganiem się bawić, a nie przychodzić do domu zarąbanym na amen.
Do fizjoterapii zostałem trochę przymuszony, bo na niektórych wyjazdach nie było po prostu fizjoterapeuty. Teraz robię trzecie studia, właśnie z fizjoterapii. Moja magisterka też w jakiś sposób była związana z tym tematem.
Na co dzień po prostu słucham zawodników. Myślę, że sporo specjalistów trochę wyciąga od ludzi kasę zamiast pokazać jakieś ćwiczenia, podesłać materiały i pokierować nimi. Skuteczne leczenie urazów to 3-5 wizyt w tygodniu, nie jedna na tydzień, i to przy kasie fiskalnej.
Fakt, że udało mi się komuś pomóc i że zgłaszają się do mnie nie tylko olimpijczycy w lekkiej atletyce, ale także medaliści w kolarstwie czy Marian z sąsiedniego bloku, świadczy o tym, że sportowcy mają do mnie zaufanie. Sprawia mi to ogromną frajdę, satysfakcję – puszę się jak wielkanocny kurczak (śmiech). Miałem np. taką historię, że zgłosiła się do mnie dziewczyna, która miała iść na operację kręgosłupa z powodu krótszej nogi. Troszkę „poczarowaliśmy” i dziewczyna jest zdrowa jak ryba.
Dobry myśliwy to cierpliwy myśliwy. Do wyników trzeba dojść, nic nie dzieje się samo i od razu. Po drugie, treningi trzeba traktować przede wszystkim jako dobrą zabawę, a nie jak obsesję i jedyną opcję w życiu. Bo co jeśli przyjdzie kontuzja? Warto rozwijać się w różnych kierunkach, mieć jakąś alternatywę.
Niektórzy przykładają wielką wagę do żywienia, a i tak nic nie biegają. Są tacy, którzy zdrowo się odżywiają i umierają w wieku 35 lat. Są tacy, którzy piją, jedzą, imprezują i żyją do setki. Ja czasem lubię wypić wiadro coli, a potem nie tykam jej przez miesiąc. Wszystko jest dla ludzi. Kebab też. No i przynajmniej zawsze bez problemu mogę zjeść na mieście (śmiech).
To żaden rewelacyjny wynik. Po prostu geny i praca.
Jako trener kadry mogę stwierdzić, że 85% kadry to lenie. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że amatorzy podchodzą do treningu bardziej profesjonalnie niż zawodowcy. Mają pracę, mają rodzinę, a na treningach dają z siebie wszystko. To są prawdziwi herosi.
Chciałbym złamać 2:20 na 42 km. Chciałbym, żeby moje dzieci miały u mnie zawsze wsparcie. I tego życzyłbym wszystkim rodzicom i wszystkim dzieciom. Żeby na starość nie musieli zadawać sobie pytania: co by było gdyby.
To naprawdę ważne, żeby wpajać dzieciom zdrową miłość do aktywności. Pamiętam jak kiedyś miałem praktyki w szkole i był dzień nauczyciela. I wyobraź sobie, że najwięcej kwiatów dostałem od dzieci-grubasków. Kiedy zapytałem dlaczego, powiedzieli, że kiedy było zaliczenie na 1000 metrów, biłem im brawo i dopingowałem do samego końca, a do tego dałem piątkę, choć pobiegli na jedynkę. A przecież nie chodzi o to, kiedy się przybiegło, tylko ile się dało z siebie.
W szkole zawsze mówili, że lubię głupoty. Lubię się śmiać, fantazja mi dopisuje. Tak wyszło. Reklamacje proszę składać do moich rodziców.
To my - Nessi Sportswear! Od 2007 roku tworzymy wysokiej jakości, buntowniczą odzież sportową, która wprowadza kolorową moc do codziennych treningów. Inspirujemy, motywujemy i dzielimy się biegową wiedzą. Poczujcie moc koloru!
Dowiedz się jakie są główne założenia treningu CrossFit i ile korzyści może przynieść regularne jego wykonywanie.
Dowiedz się na co zwrócić szczególną uwagę podczas treningów na trudnym podłożu aby nie nabawić się kontuzji.
Dowiedz się co warto wprowadzić do treningu uzupełniającego biegacza jesienią, aby zaprocentowało to w nowym sezonie startowym.
Dowiedz się, co piszczy w nowej kolekcji i nad czym aktualnie pracujemy! Bądź na bieżąco z promocjami i informacjami z wnętrza firmy. Obiecujemy tylko najbardziej kolorowe newsy :)
Progres W. Izbicki, N. Sztandera, Ż. Adamus Spółka Jawna
Jana III Sobieskiego 16, 32-650 Kęty
Copyright © Nessi. All rights reserved.